Wibo Modern Eyeshadow Palette po roku używania
Jeszcze niedawno o tej palecie internet huczał a teraz? Cisza. Dostałam ją rok temu i od tamtego czasu używałam ją naprzemiennie z moją ukochaną paletą Zoeva.
Co się sprawdziło a co mnie zawiodło? Dla kogo tak właściwie ta paleta jest? Już odpowiadam.
Modern Eyeshadow Palette posiada papierową obwolutę- taki kartonik z którego ją wysuwamy. Całe szczęście nie wyrzuciłam tego na pierwszy rzut oka zbędnego elementu. Docelowo paleta posiada brokatowe, tekturowe opakowanie które przeokrutnie się brudzi podczas malowania, przewożenia, przechowywania... no podczas wszystkiego w zasadzie. I wcale nie łatwo się to czyści! Dlatego ja ciągle trzymam ją w kartoniku, dzięki czemu wciąż zachowuje swoją względną czystość.
To co jest przeogromnym plusem to to że paleta ta posiada lusterko- wykorzystano maksymalnie powierzchnię górnego wieczka. Nie raz, nie dwa, to lusterko mnie uratowało gdy w pobliżu nie było niczego większego.
To co uważam za kolejny plus to to że nie zmarnowano miejsca na umieszczenie badziewnej pacynki której nikt nie używa.
To co uważam za kolejny plus to to że nie zmarnowano miejsca na umieszczenie badziewnej pacynki której nikt nie używa.
Co znajdziemy w środku
Paletka ma 15 g i 15 pojedynczych, kwadratowych cieni o różnym wykończeniu. Z opisu wynika że znajdziemy tutaj "12 matowych i 3 metaliczne cienie, od neutralnych barw, klasycznych beży, poprzez rudości w różnych tonacjach, aż po najmodniejsze odcienie jagodowe oraz brązy".
No cóż, w tej kwestii mam nieco odmienne zdanie niż producent. Owszem, mamy maty, ale metaliczne? Jak dla mnie to są błyszczące, lekko brokatowe cienie, ale nie metaliczne. Kolejna sprawa że takich cieni z połyskiem mamy 4 a matowych jest 11. Przez długi czas zastanawiałam się co w zasadzie producent miał na myśli pisząc o 3 i 12 i chyba w końcu zrozumiałam ten mały brak precyzji.
Russian gold, marocco touch, cherry juice- to są owe metaliczne cienie. Faktem jedna jest że o ile te dwa pierwsze są ładnie odbijające światło, tak cherry ma po prostu małe drobinki brokatu. Jest ich niewiele ale po nałożeniu je widać.
Russian gold, marocco touch, cherry juice- to są owe metaliczne cienie. Faktem jedna jest że o ile te dwa pierwsze są ładnie odbijające światło, tak cherry ma po prostu małe drobinki brokatu. Jest ich niewiele ale po nałożeniu je widać.
Dirty mary- jest delikatnie perłowym cieniem, zawiera w sobie dosłownie delikatny błysk, jednak na pewno nie zaliczyłabym go do matu.
Silver light, amazing desert, modern days, dark choco- to neutralne barwy, tworzące bazę każdego makijażu.
Choco lovers, meet camel, earth tone, touch the ground- rodzinka przepięknych rudości i ciepłych brązów
Think positive, berry addiction- długo się zastanawiałam gdzie umieścić "positive" i postanowiłam go sparować z "berry". Szczerze się przyznam że to takie moje widzimisie i według mnie oba do siebie pasują.
To na czym się zawiodłam chyba najbardziej to wcale nie jest pigmentacja o której każdy niepochlebnie się wypowiadał, a niedopasowanie nazw i kolorów. Pierwszy cień ten silver to ma tylko w nazwie ponieważ jest to po prostu biały, matowy cień. No i ta obiecywana jagoda... jak łatwo sie domyśleć jest nią "Berry addiction". Nie wiem jak Wy, ale ja myśląc o jagodzie, myślę o czym intensywnym, ciemnym i chłodnym. Jak wnętrze jagodzianki. A tutaj owszem, jest to ładny kolor, ale nie tak to sobie wyobrażałam. Jest on zdecydowanie zbyt blady, ciepły i za bardzo różowy by móc go określać kolorem jagodowym. No chyba że za jagodę bierzemy również malinę, ale nie ma co się tutaj tak rozdrabniać.
Skoro omówiliśmy wnętrze i kilka wad, to przyszedł czas na zalety. Opakowanie to rzecz gustu, mnie się podoba przy zachowaniu kartonika zostaje czyste. Jest lekkie i praktyczne. Co do samych cieni- pylą się i to dość mocno, więc trzeba najpierw robić oko a później twarz. Na początku było to dla mnie nie lada wyzwanie, z czasem jedna można to opanować. Podejrzewam że to osypywaniem spowodowane jest ich konsystencją- nie jest sucha i zbita jak np. Inglot. Są one lekko puszyste i takie miękkie. Możecie to zobaczyć na powyższych zdjęciach na przykładzie Choco lovers który po jednym, malutkim swatchu (no nie wytrzymałam, ale kto nie robi swatchy gdy tylko może, niech pierwszy rzuci cieniem...albo kamieniem czy jakoś tak to szło). Wgniótł się, tworząc dołek. Z każdym pociągnięciem pędzla, tworzą się wyraźne ryski. Jak dla mnie świadczy to o dość lekkiej i puszystej konsystencji. Akurat taką lubię więc dla mnie to ogromny plus. Do tego kolory, które są na prawdę przepiękne! Jestem totalnie zakochana w tych rudościach i uwielbiam nakładać je w załamanie, na dolną powiekę, lub jako kreskę "eyelinerem" (cień+ żel aloesowy lub krem pod oczy) nad czarną.
No i jak to jest z tą pigmentacją? Jedni się zachwycają, inni negują. Nie ma co czarować- pigmentacja nie jest na najwyższym poziomie, widać to nawet swatchując produkt. Da się coś jednak z tym zrobić! Tak jak wyżej pisałam ja używam ich w formie żelowej, mieszając dosłownie odrobinę cienia (tutaj przydaje sie ich osypywanie, nie trzeba drapać) z żelem lub kremem. Można wtedy namalować ładną kreskę. Po kilku minutach zaschnie i zrobi się trwalsza. Jeśli chcemy używać ich zgodnie z przeznaczeniem to potrzebna będzie dobra baza pod cienie, lub korektor jako coś do czego one będą mogły się przyczepić i zwiększyć swoją pigmentację. Trzecim tipem może być nakładanie na mokro, chociaż sama nigdy tego nie sprawdzałam, więc się nie wypowiem.
Dla kogo Modern Eyeshadow Palette?
Uważam że jeśli ktoś jest osobą początkującą, która cieniami w takich kolorach się nie maluje, ale chciałaby spróbować to ta paleta jest właśnie dla niego. Pomimo osypywania to nie jest ich trudno opanować. A słaba pigmentacja? Dla mnie była plusem. Nie można było sobie zrobić plam no bo cień delikatnie znikał jeśli był nakładany bez bazy i innych ulepszaczy oraz rozblendowany. Po dołożeniu było lepiej. No i słuchajcie- jeśli ktoś rzadko maluje się cieniami, a zwłaszcza takimi rudymi, fuksjowymi, fioletowymi, to będzie ciężko wyjść na ulice i nie czuć się głupio w takim makijażu oka. Ja tak miałam i czułam się niekomfortowo, wydawało mi się że oko jest za mocne. Natomiast przy tej palecie nauczyłam się wychodzić do ludzi z kolorem na oku. Dołożenie chociażby odrobiny cherry sprawiało że z jednej strony czułam że mam coś nowego, coś czego wcześniej nie nakładałam, a jednocześnie pigment był delikatny i nie krzyczał " patrzcie, mam fiolet na oku". Stopniowo się oswajałam, próbowałam i sprawdzałam. I właśnie do tego ta paleta jest idealna! Pozwala powoli wprowadzać do makijażu jakieś innowacje. Natomiast jeśli jesteście już doświadczeni w makijażu, kolor jest wam nieobcy to nie będziecie z niej zadowoleni, bo nie da się z niej mega dużo wyciągnąć. Dla mnie to jest coś bardziej dziennego z nutą koloru, a nie produkt do instagramowego makijażu. Jestem bardzo ciekawa czy macie, oraz co sądzicie o tej palecie. Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisząc komentarz zgadzasz się na przetwarzanie Twoich danych osobowych.